/pixabay/

Zasadnie zapytać kto może, co łączy obie te osoby tak czasowo od siebie oddalone, mentalnie też pewnie sobie obce, jak średniowiecze i czas nowożytny? Do tego jeden Włoch, drugi Polak. Inne czasy, inne myśli, konteksty działania i myślenia całkowicie odrębne. Jeden z fazy szczytowej średniowiecza się wyłania, drugi z wieku ogromnej różnorodności myśli, koncepcji, romantyzmu, pozytywizmu, symbolizmu, parnasizmu i czego tam jeszcze. Co wspólnego może być między nimi? Na pisma Franciszka składa się zaledwie sto stron druku: reguły, upomnienia, listy, psalmy, pochwały, hymny i testament. Na spuściznę literacką Norwida 11 opasłych tomów. Nazywano Franciszka il pazzo (trefniś, błazen, pajac). Mówiono o pismach Norwida iż są „manierowaną niejasnością myśli” naznaczone, że język torturuje, a nic jasnego powiedzieć nie jest w stanie. Postrzegano ich zatem jako obcych, innych, dziwnych. Jeden i drugi wiedział aż nadto jasno, że Ewangelii przepowiadać nie sposób standardowo, że trzeba zachowań prowokujących, języka oryginalnego, poetyckiego, wznoszącego się na wyżyny giętkości. 

W sferze ducha inaczej zgoła jest, aniżeli w świecie empirii, podziałów na epoki, skrzętnych historycznych zabiegów, dystynkcji, naukowej akrybii. Dziwnym ducha zrządzeniem bliscy są sobie św. Franciszek i Norwid. Przyjrzyjmy się owej tajemniczej bliskości. 

Sięgnijmy najpierw po tekst, który zieje wrogością do Poverella, a pochodzi z powieści U. Eco Imię róży, ale odsłania rysy istotne osobowości geniusza religijnego z Asyżu. Ponury i zbrodniczy bibliotekarz Jorge zwraca się do jednego z synów św. Franciszka, z zakonu minorytów, mądrego i błyskotliwego Wilhelma: „Ty jesteś gorszy od diabła, minoryto. Jesteś trefnisiem, jak święty, który was powił. Jesteś jak twój Franciszek, który de toto corpore fecerat linguam [całym ciałem swoim mówił, całe ciało w język przemienił], który wygłaszając kazania, dawał widowisko, jak linoskoczkowie, który zawstydzał skąpca, wpychając mu do ręki złotą monetę, który upokarzał dewocję sióstr, odmawiając Miserere zamiast kazania, który żebrał po francusku i naśladował kawałkiem drewna ruchy, jakie robi grajek na skrzypcach, który przebierał się za włóczęgę, by zawstydzić żarłocznych braci, który nago rzucał się na śnieg, gadał ze zwierzętami i zielskiem, przeobrażał nawet tajemnicę Narodzin w wiejskie widowisko, wzywał anioła z Betlejem, naśladując beczenie owcy...”. Oto z sarkazmu wyłania się rzetelna sylwetka oryginalnego głosiciela Ewangelii. Całym sobą Ewangelię przepowiada, z niej się wyłania, nią zespala nierozerwalnie theatrum mundi et Dei [teatr świata i Boga]. Ewangelia głoszona winna być cała (bez krytycznego aparatu, niezliczonych interpretacji, budowanych na niej piętrowych sensów, zatem sine glossa). Inaczej rozwodnimy Ewangelię, z wina Ewangelii zostanie woda tylko, nic z niej oryginalnego nie zostawiając, okaże się oto być kolejnym zbiorem sentencji mądrościowych, ekspozycją jakiegoś prowincjonalnego Sokratesa z Galilei. Czy wówczas warto nią zaprzątać sobie głowę? Franciszek pokazuje, jak głęboko jest Ewangelia wpisana w koloryt świata, w barwy, dźwięki, gesty, zapachy, które wykorzystać można Ewangelię przepowiadając, bo Ona z całym światem współbrzmi, ale jednocześnie smakiem najwyższym go przepaja, ku otchłannej tajemnicy pociąga. Ona to wszystko uszlachetnia, uwyraźnia, porywa dalej. Świat cały staje się ewangeliczny, ale i na Dobrą Nowinę ukierunkowany. Tak mocno wierzył w ten uniwersalizm Ewangelii Poverello, że poszedł do sułtana (życie ryzykując), by porwać go w ewangeliczny wszechświat. Widać jeszcze czas do tego nie dojrzał, bo choć sułtana zachwycił, ale nie przekonał. On sam urodą świata zachwycony, przed śmiercią obnażył się do naga, by mieć kontakt bezpośredni z cudem stworzenia. Pisała S. Weil, mistyczka żydowska: „Przykład świętego Franciszka pokazuje, jak ważne miejsce uroda świata może zajmować w myśli chrześcijańskiej [...] Sam wybór miejsc na samotnie czy siedziby jego zakonów był przejawem najpiękniejszej poezji”.

Poetą był Franciszek i poetą był Norwid. Franciszek jako poeta zasłynął Pieśnią słoneczną. Norwid napisał wiersz Modlitwa. Przez wszystko sławiony jest Bóg w pieśni Poverella. Przez wszystko przemawia Bóg do Norwida. Bezbrzeżność widzenia daje o sobie znać u jednego i drugiego. Świat jest pieśnią Boga, świat jest słowem Boga.
Natykamy się oto na inny utwór Norwida, bardzo w swoim obrazowaniu franciszkański. To Fraszka! Petersbursko – Wiedeńskim papistom przepisana. 

Gdybyście wiarę mieli, to już dawno 
Wiedzielibyście, że glob jest Kościołem, 
Który ma oną bazylikę sławną 
Piotrową – niby ołtarzem i stołem...
Ale wam trzeba KOŚCIÓŁ W OŁTARZ wcisnąć
I zamknąć – i straż postawić przy grobie, 
Żeby za prędko nie mógł Bóg wybłysnąć...
- Czekajcież... wstanie On – w cało – osobie.

Dla Norwida cały wszechświat jest tajemnicą Wcielonego i Zmartwychwstałego Boga. Glob jest Kościołem. Jak daleko pozostawia za sobą poeta instytucjonalne zawężenia Kościoła, próby postrzegania Tajemnicy Boga jako organizacji regulowanej prawem kanonicznym oraz funkcjonującej w rytm ścisłych zarządzeń Biskupa Rzymskiego. Chrześcijaństwo nie jest, tak podkreśla autor     Fortepianu Szopena, ideologicznym i doktrynalnym systemem, ale wydarzeniem zbawczym, jest manifestacją wyzwalającego działania Boga w historii.

Franciszek składa pocałunek na ciele trędowatego, buduje szopkę betlejemską gdzieś w górach, bo wie, że cały świat źródłowo jest naświetlony Bogiem. Norwid pozostawił po sobie znakomite określenie oryginalności: jest ona sumiennością w obliczu źródeł. Mówimy o kimś, iż sumiennie wywiązał się ze swojego zadania. Znaczy całym sobą sprawie się oddał, rzetelnie się sprawił, niczego nie zaniedbał. W obliczu źródeł można być tylko sumiennym. One odsłaniają człowieka w całej jego wielkości, tajemnicy. W obliczu źródeł człowiek dopiero czuje się u siebie. Przybliżając Boga, św. Franciszek i Norwid przybliżyli nam człowieka w cało - osobie, czyli samych siebie w rozbłysku tajemnicy.

 

Ks. Leszek Łysień

Podziel się artykułem:
FaceBook  Twitter