Nadzieja. Czym ona właściwie jest? Mówimy o niej tak często, chwytamy się, nie wiedząc jaki jest jej sens…

Kiedy odwiedzam groby bliskich, zapalam znicz, w zadumie wspominam, po modlitwie odchodzę i mówię „Do zobaczenia, na razie”. Liczę na to, że dojdzie jeszcze do spotkania. Wręcz na nie czekam. Czy to nie nadzieja?

W starożytnej Grecji nadzieja  oznaczała po prostu oczekiwanie. Niezależnie od tego, czy przyjdzie coś dobrego , czy złego. Dziś postrzegamy ją raczej jak szansę, pragnienie nadchodzącego dobra.

Kiedy siewca wychodzi na pole, nie ma pewności, że ziarna przyniosą wzrost, czy doczeka się owoców swojej pracy. Jednak sieje, ma nadzieję. Człowiek, kiedy traci nadzieję, pogrąża się w rozpaczy. Nie wierzy w miłość, nie wierzy w nic. Złudne byłoby nasze życie, gdybyśmy nie mieli nadziei na jego sens. Wierzymy w to, co robimy. Nie chodzi o to, aby nadzieja była jakimś panaceum na zło, czy kreacją rzeczywistości na optymizm, fasadą. Zupełnie nie. Więc o co?

„Nadzieja umiera ostatnia” mówimy często. Być może nie wszyscy wiedzą, że to tytuł książki Haliny Birenbaum. Autorka opisuje koszmarne przeżycia związane z gettem, Majdankiem, Auschwitz. Osoba, która doznała szeregu niewinnych krzywd w skrajnie trudnej rzeczywistości. Jak można pisać o nadziei w beznadziejnych okolicznościach życia? Nadzieja jest fundamentalnym paliwem do działania. Tylko ona. Ona pomogła przetrwać tysiącom w czasach wojny, pomogła przetrwać tysiącom cierpiącym w szpitalnych łóżkach i tym pogrążonym w żałobie.

Wyobraźmy sobie parę zakochanych ludzi. Młody człowiek przemierza setki kilometrów drogi, aby spotkać się ze swoja wybranką. Chce się oświadczyć. Obmyśla w głowie swój plan na zadanie tego najważniejszego pytania. Kocha całym sercem, nie wyobraża sobie życia bez ukochanej. Musi jednak zadać pytanie. Nie ma pewności. Ma nadzieję, tylko dlatego tak bardzo się stara. Jednak wciąż nie wie. Pcha go nadzieja.

Przekonaniem i pewnością jest jedynie, to że wszyscy umrzemy. Nie byłoby więc sensu na realizację, na czynienie dobra, na porażki i miłość. Skoro wszystko umrze, to jaki jest sens trudu życia?

Inwestujemy w miłość, w przyjaźń, mając nadzieję na wzrost. Jesteśmy jak siewcy. Nie mamy pewności, ale mamy nadzieję. Z Bogiem jest podobnie. Nie widzimy, tego, co nam przygotował. Bóg nie zorganizował świetnej kampanii reklamowej, czasami myślę, że wręcz przeciwnie. Krzyż, cierpienie i wiara w Zmartwychwstanie. Wiara. Nie pewność. Bez nadziei na Jego obietnice, bez nadziei na miłosierdzie i zbawienie opieralibyśmy się jedynie na intelektualnych faktach i teologicznych suchych rozważaniach. Z nadzieją możemy jak wyżej wspomniany zakochany człowiek przemierzać kilometry swojego życia z nadzieją na spotkanie. I na „Tak” wypowiedziane przez  Boga, na zaproszenie do wieczności. Do wiecznej miłości i niewyobrażalnego szczęścia. Kiedy człowiek znajdzie się  w sytuacji bez wyjścia, trudnej, czasami koszmarnej nie jest w stanie zobaczyć nic dobrego w swoim życiu, jedynym czego potrzebuje jest nadzieja. W ciemności cierpienia, choroby, braku więzi, odrzucenia nic nie widać. Rozpacz. W takich momentach światełkiem, iskrą jest ona. Nadzieja. Ona zapala światła świec wiary i miłości. Jak iskra, która rozpala płomień. Nadzieja napędza wiarę. Wiara pomaga kochać. Miłość jest dopełnieniem wiary. i odwrotnie, wiara otwiera na nadzieję i miłość. Jest jakąś niezdefiniowaną rzeczywistością, swoistą polisą ubezpieczeniową. Jeśli człowiek straci wszystko, jeśli usłyszy wyrok w postaci śmiertelnej diagnozy, utraci kogoś bliskiego, potrzebuje światła nadziei. Ona trzyma przy życiu, ona nadaje sens wierze i miłości.

Jest kluczem do wiary. Kluczem dostępu do obietnic danych nam przez Boga. Kluczem do Jego miłości. Bóg przygotował nam więcej niż jesteśmy w stanie sobie wyobrazić. Uwierzyć w Jego szaloną miłość. Ona taka jest, czasem po ludzku pełna paradoksów. Pełna szaleństwa. Musimy wierzyć w to, że wszystko nam wybacza, że chce naszego dobra, szczęścia. Jak uwierzyć bez nadziei? Jedynym jej sensem jest ostateczne przyjście Pana do nas. Kiedyś. U kresu czasów.

 „Nadzieja na lepsze”, na to, że wszystko się uda. Ta nasza, ludzka jest podobna do dryfowania po morzu nadmuchanym pontonem. Słabym, który w każdej chwili może nas zatopić. Optymistyczne nastawienie do świata, może ułatwia funkcjonowanie, ale nie jest żadną gwarancją. W tym przypadku „reklamacji nie uwzględnia się”. Nadzieja katolika jest jak jacht, który przetrwa wszystkie burze. Ma solidną konstrukcję, płynie dzięki wierze do portu, który jest wieczną miłością. To jest nadzieja. Wszystko, co ludzkie jest złudne i nietrwałe. Nadzieja na wypełnienie Bożego planu względem nas jest jedynym trwałym punktem.

Największe dramaty życia odbywają się, kiedy człowiek czuje się niekochany, samotny. Wtedy, kiedy rozpadają się rodziny, wtedy, kiedy tracimy kogoś bliskiego, czy to przez śmierć, czy odejście. Potrzebujemy miłości, tego, żeby ktoś nas kochał, potrzebował, był. Wszyscy mamy w sobie taką tęsknotę. Bez względu na status społeczny, czy pozycję. Tęsknimy za miłością. To ona nadaje sens. Nadzieja na przetrwanie, walki o miłość… Powinniśmy pozwolić sobie na wiarę w to, co nadaje prawdziwego sensu. Sensu też tym naszym, ludzkim zmaganiom. Wiarę w miłość Boga do nas. W to, że jesteśmy kochani do szaleństwa, do tego, ze Ktoś oddał za nas życie, do tego, że przygotował nam Niebo. Miłość, która przekracza nasze wyobrażenia. To ta nadzieja, powinna kreować nasze życie. Nadzieja na wieczne szczęście. Mimo cierpień. Krzyż jest przytwierdzeniem do nadziei. Jego nam trzeba wypatrywać i wszystkiego, co obiecuje. Nadzieja daje prawdziwą wolność. Nie musimy przytwierdzać się do kłamstw tego świata. Do jego złudnych obietnic, bo mamy nadzieję.

Żyjąc nadzieją stajemy się jak ptak, lecący po błękicie nieba. Po wielkiej przestrzeni. Wolny, lecący do góry. Nadzieja to właśnie  wolność.

„Tak więc trwają wiara, nadzieja i miłość – te trzy:   największa z nich jednak  jest miłość” (1 Kor, 13-13).


Iwona Sakrajda

 

 

Podziel się artykułem:
FaceBook  Twitter