5447- to nie żadna symboliczna liczba, chyba że w księdze Zohar. Wielkość ta określa żniwo, jakie przyniosła ze sobą ptasia grypa w Powiecie Cieszyńskim. Niespełna dwa tygodnie temu widmo zarazy zawisło u granic Księstwa Cieszyńskiego burząc swym niszczycielskim taranem w bramy czeskiej Ostrawy. Nie trzeba było długo czekać by na skrzydłach wiatru plaga poszybowała do nas. Pierwszymi ofiarami wirusa H5N8 padły kury i kaczki w Ustroniu- Hermanicach. W rezultacie tego w promieniu trzech kilometrów należy wybić całe ptactwo hodowlane – wszystkie 5447 sztuk. Żadna zielononóżka, ani żadem gołąb za tysiące złotych nie zostanie oszczędzony. Takie są to bezlitosne przepisy.

Przemek Kossakowski to jeden z nielicznych osobowości telewizyjnych, który mnie nie denerwuje. Co więcej jego programy są interesujące i nie oferują bezbarwnej papki dla niezbyt wymagającego widza. Choć jego programy dotykają często kontrowersyjnych kwestii, on nie szuka sensacji, lecz zrozumienia dla zjawisk, którym poświęca odcinek swego programu. Jeden z chlubnych wyjątków w świecie iluzji szklanego ekranu. Kossakowski stworzył cykl programów – „Kossakowski. Inicjacja”. W każdym z odcinków prowadzący mierzy się z sytuacją, która może spotkać każdego z nas. W każdym bądź razie po raz pierwszy przytrafia się Kossakowskiemu. Jednego razu próbuje żyć jak bezdomny na ulicy. Zbiera metal, żebrze, nocuje w węźle ciepłowniczym. Dla kontrastu powiem, że spotykają go też milsze chwile. Przez pewien czas pławi się w luksusie miliarderów z Ukrainy. Jednakże sybarycki styl życia musi skonfrontować z biedą i wojną, która panuje poza murami dobrze chronionej willi (bizantyjski pałac byłby lepszym określeniem).

Współczesny człowiek nie zastanawia się nad wieloma kwestiami, które w zeszłym stuleciu były codziennością niemalże każdego. Życie pędzi tak szybko, że na pewnie kwestie nie mamy czasu. My kupujemy mięso na stoisku, w dyskoncie i zbytnio nas nie interesuje jak z żywej istoty przeistoczyło się w produkt, z którego wykonujemy obiad. W Wielkiej Brytanii przeprowadzono kiedyś ankietę. Po zebraniu danych okazało się, że niemalże 10% udzieliło zaskakującej odpowiedzi. Według nich jajka rosną na jakimś krzewie. Myślę, że jeszcze parę dekad i podobne odpowiedzi mogą się pojawiać na temat mięsa i to nie tylko na Wyspach.

Wszyscy mają swoje inicjacje. Mam i ja. Jakiś czas temu przyszło mi się zmierzyć z zabijaniem kur. Nie przyszło mi to z łatwością mimo, że moja praca ograniczała się do skubania piór. W człowieku zaczyna się wzmagać obrzydzenie potęgowane przez odór parzonych piór. Niektórzy to czytając już pewnie boki zrywają. Ale czego się spodziewaliście od człowieka, który lwią część swego życia przeżył w bloku z betonowej płyty? Nie musiałem zabić kury. Ten obowiązek przypadł gospodarzowi. Ja mogłem tylko podpatrywać jak niczego nieświadoma nioska składa głowę pod topór, a właściwie siekierę, która jeszcze dzień wcześniej służyła do rąbania drewna. Wyobraziłem sobie, co by było, gdybym to ja dzierżył siekierę. Czy ze stoickim spokojem dokonałbym egzekucji za pomocą jednego precyzyjnego cięcia? A może chcąc zdławić paraliżujący lęk przed zadaniem ciosu, wpadłbym w berserkerski szał machając bronią niczym cepem? Do póki nie dojdzie do kolejnej inicjacji, pytania pozostają bez odpowiedzi.

Zabicie zwierzęcia nie przychodzi z łatwością. Przynajmniej ten pierwszy raz. Jakże trudne musi być odebranie życia człowiekowi – istocie rozumnej? Nie mam tu na myśli sytuacji, kiedy robi to w sposób podstępny degenerat dla dwudziestu złotych w kieszeni ofiary. Są takie sytuacje, które doprowadzają do zabicia drugiego człowieka. Co czuje żołnierz, policjant kiedy musi zabić? Co musi przeżywać cywil wcielony do armii podczas wojny, kiedy dochodzi do pierwszego starcia? W czasie pokoju łatwo o takie refleksje, gdyż nie trzeba ich konfrontować z rzeczywistością. W wyżej wymienionych sytuacjach być może nie ma czasu by się zastanawiać, bo każda zwłoka może prowadzić do naszego końca.

Paweł Czerkowski
Podziel się artykułem:
FaceBook  Twitter