Dzisiejsze czasy dają nam spore pole do popisu. Możemy być najlepsi we wszystkim - możemy się najlepiej uczyć, najwięcej zarabiać i być najpiękniejsi. Jako ludzie, mamy to do siebie, że to jednak bycie najszczęśliwszymi przychodzi nam najciężej.

Na co dzień nie zwracamy na to uwagi. Gorszy humor zdarza się każdemu, a płacz - któż z nas nie płacze? Staramy się zapomnieć o przykrych rzeczach i zajmujemy się… byciem najlepszymi. Zachowujemy się tak, jakbyśmy mieli zostać nagrodzeni za to, że jesteśmy we wszystkim najlepsi, tak, jakby od tego zależało nasze życie. Biegamy za pieniędzmi, zajmujemy swoje głowy tysiącami rzeczy naraz, byleby tylko nie pamiętać… że to nie o pieniądze chodzi.

Wszyscy ci ludzie, którzy zaczepiają nas na ulicy, prosząc o drobne, to często ludzie, którzy też kiedyś stawiali na pierwszym miejscu szalony pęd. I o ich losie wcale nie zadecydowały pieniądze. Fakt, przestali zarabiać i stoczyli się, stając się bezdomnymi, ale za całym ich nieszczęściem stoi… samo nieszczęście.

Szczęśliwi ludzie nie rujnują sobie życia. Szczęśliwi ludzie nie udają, że wszystko jest dobrze, kiedy po ich policzku spływa łza. Szczęśliwi ludzie nie odcinają się od rzeczywistości, nie zakładają na głowę słuchawek, kiedy powinni słuchać. Nie chowają głowy w piasek, kiedy powinni działać. Za wszystkimi złymi rzeczami, które się dzieją, stoi czyjeś nieszczęście.

Dlaczego żyjąc na takim poziomie, jakiego nie doświadczyli nasi dziadkowie, czy pradziadkowie, nie jesteśmy w stanie zatrzymać się na moment i powiedzieć szczerze: jestem szczęśliwy?

Dlaczego doceniamy szczęście dopiero wtedy, kiedy jesteśmy w takiej sytuacji, że okazuje się, iż szczęściem będzie dla nas po prostu możliwość dalszego życia, które jest nam właśnie odbierane przez chorobę?

Czego musimy doświadczyć, żeby cieszyć się z tego, kim jesteśmy i kogo obok siebie mamy?

/JK/
Podziel się artykułem:
FaceBook  Twitter