Patrzymy się w szklane ekrany, mieszkamy w szklanych domach i udajemy, że ułamki tego życia, które udostępniamy innym, to... nasze życie.

Jeśli w naszym życiu dzieje się coś dobrego, sięgamy po telefon. O zmianach jako pierwsi dowiadują się nasi obserwatorzy. Komentują, udostępniają dalej i co ważniejsze - lajkują. Kiedyś dzwoniliśmy do najważniejszych osób i przekazywaliśmy nowinę. Dziś? Dziś rodzice dowiadują się przez Facebooka, że zostaną dziadkami, a dzieci zapalają wirtualne znicze dziadkom, którzy już odeszli.

Urodziny? Jeśli nie przypomni nam o nich Facebook, to nie pamiętamy. Nie wiem, dlaczego wciąż mnie to dziwi, bo przecież w dzisiejszym świecie zapominamy nawet o tych własnych. Szklany ekran przypomina nam o wszystkim, co najważniejsze w naszym życiu. Jeśli jest naładowany.

Szklane ekrany miały dać nam swobodę i niezależność. Tymczasem sprawiają, że jesteśmy więźniami swoich urządzeń. Telefony podłączone do ładowarki spędzają czas na wygodnej kanapie, codziennie przebierane przez nas w nowe etui, pilnowane są, by przypadkiem się nie rozładowały. Biały, krótki kabel podłącza telefon do kontaktu, a nas... do telefonu. Nasza wolność ma miarę połowy metra.

Pstrykamy setki zdjęć każdego dnia. Wszystko, co zjemy, wszystko, co wypijemy - musimy udostępnić. Z uśmiechem pozujemy do zdjęć, ale kiedy tylko zdjęcie zostanie wykonane - wracamy do rzeczywistości. Naszą rzeczywistością nie są te wszystkie zdjęcia i filmy. Piękne domy, piękne jedzenie, piękne miejsca. To nie jest rzeczywistość. Rzeczywistość jest wtedy, kiedy gasimy lampy studyjne, wyłączamy laptopa i patrzymy na swoje szare odbicie w szybie. To odbicie, którego nikt nie widzi.

To, czego nie pokazujemy nigdzie, często towarzyszy nam na codzień. Zły humor? Łzy? Smutek? Choroba? To się nie sprzeda, tego nie warto pokazywać. Włączamy więc po raz kolejny lampy, ustawiamy przed sobą kamerę, zmywamy łzy, a makijażem przykrywamy spuchnięte od płaczu oczy i udajemy, że nasze życie jest pozbawione problemów, a szczęście to nieodłączny element nas. Nasze usta układają się w grymas uśmiechu. Wymuszonego uśmiechu. Nasz głos przybiera odpowiedni ton. Uśmiechamy się pusto sami do siebie.

Ostatnie pociągnięcie nosem.

Ostatnia otarta łza, która spływała po policzku.

3,2,1.

Akcja. Odpalamy kamerę.

Oto nasze piękne życie. Szklane życie.

Podziel się artykułem:
FaceBook  Twitter